Aż muszę tego posta skrobnąć, bo się działo :)
Pomijając pewne zawirowania mojej koleżanki ;) (pozdrowienia, Aniu :P) wczoraj się dowiedziałam, że obrona o 11, ale żeby przyjść o 10.
Grzeję z trzema bukietami kwiatów koło rektoratu i z daleka kłania mi się gość i życzy wszystkiego najlepszego z okazji imienin. Śmieję się, mówię, że to nie imieniny, tylko obrona.
- A! To zda pani!
Ok, wchodzę na wydział, winda pod dziekanat, przychodzi po chwili Ania, że ona się broni ze mną.
Właśnie, obrona o 11.
O 10.40 przychodzi recenzent, że on idzie po naszego promotora. Wraca z nim po chwili.
Najpierw Ania. Wychodzi, śmieje się, mówi, że mam wejść.
Wchodzę i zostałam wyproszona :P Okazało się, że jednak na zawołanie trzeba czekać :P Chwilka, momencik i wchodzę.
Dwa pytania od profesora, z tym jedno "czy uważam podobnie jak prof. Stefański (autor jednej z książek na podstawie których pisałam mgr) powinno znieść się obronę obligatoryjną?". Nie mogli mi przerwać :P (moje zdanie w największym uproszczeniu: nie).
Potem jedno pytane od recenzenta, za drzwi, chwilę czekamy.
O 11.01 dzwoniłam do domu, że mają córkę-magistra :)
A obrona miała być o 11...
Strony
▼
środa, 10 lipca 2013
wtorek, 2 lipca 2013
Cierpliwość
Nie mogłam inaczej nazwać tego posta. Cierpliwość- tego uczą koraliki. Z drobnego maczku powstają rzeczy większe. Coś, co na początku jest niepozorne i bez kształtu, przekształca się w bransoletkę, koczyki, naszyjnik czy breloczek.
Poniższą bransoletkę zaczęłam robić niecały rok temu, po jednym z warszawskich spotkań koralikowych. Nauczyłam się wtedy płaskiego peyota i szczęśliwa wróciłam do domu wcielać w życie coś nowego. Znalazłam w internecie wzór, wzięłam się za dłubanie, w miarę szybko się uwinęłam i... bransoletka ze sterczącymi nićmi leżała parę ładnych miesięcy na półce, bo brakowało mi pomysłu na zapięcie. Dopiero wczoraj wieczorem siadłam i postanowiłam wreszcie ją dokończyć.
Do wykończenia mam jeszcze parę innych szpargałów, które miesiącami z tęsknotą wyczekują własnych pięciu minut.
Poniższą bransoletkę zaczęłam robić niecały rok temu, po jednym z warszawskich spotkań koralikowych. Nauczyłam się wtedy płaskiego peyota i szczęśliwa wróciłam do domu wcielać w życie coś nowego. Znalazłam w internecie wzór, wzięłam się za dłubanie, w miarę szybko się uwinęłam i... bransoletka ze sterczącymi nićmi leżała parę ładnych miesięcy na półce, bo brakowało mi pomysłu na zapięcie. Dopiero wczoraj wieczorem siadłam i postanowiłam wreszcie ją dokończyć.
Nie bardzo chciała dać się sfotografować "na stojąco".
Tak wygląda rozwinięta.
Po złożeniu.
Na białym tle :)
Na "nadgarstku". Zwinięty rulon papieru fantastycznie sprawdził się w roli ekspozytora ;)
Zbliżenie na zapięcie. Powtórzyłam pomysł zapięcia, który zastosowałam już w bransoletce Ulica Złota
Do wykończenia mam jeszcze parę innych szpargałów, które miesiącami z tęsknotą wyczekują własnych pięciu minut.