niedziela, 23 grudnia 2012

Na usługach Mikołaja

W tym roku pierwszy raz się zebrałam, żeby porobić jakieś prezenty na Święta. Równie ambitne plany miałam już rok temu, ale coś nie wyszło, w tym roku mam trochę lepszy rezultat. Na początek pokazuję bransoletkę dla kuzynki. Co i jak nauczyła mnie Ania (Sol).



Potem zabrałam się za ukośnik, którego nauczyłam się na warszawskim spotkaniu koralikowym.
Ten wyląduje w prezencie dla cioci.

Trochę statystyki.
Ten snzur jest na 12 koralików w rzędzie. Sekwencja (sama rysowałam, ale prościutka) jest na 60 koralików, które po przerobieniu dają ok. 1 cm gotowego sznura. Długość (bez zapięcia i końcówek) to 54 cm.
W związku z tym 60x54= 3240- tyle mniej więcej koralików na to poszło.



Oczywiście nie obyło się bez błędu w sekwencji, ale na żywo jest o wiele mniej zauważalny, niż w rzeczywistości.

I na sam koniec skromny wisior dla mojej Mamy.
Zawieszka szkła weneckiego leżakowała u mnie od wakacji, ale w końcu doczekała się oprawy. Pomysł nie jest oryginalny, ponieważ szkło weneckie na sznurze koralikowym wieszała już m.in. Magda.


Ciężko było go sfotografować, bo na papierze pojawia się odbłysk krawędzi.
Przy okazji przeprosiłam się trochę z tym ściegiem sznura, a to też dzięki spotkaniu koralikowemu, gdzie pokazywałam jak się go robi.



Moi drodzy!
Korzystając z okazji życzę Wam zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie najbliższych. Niech ten czas będzie czasem odpoczynku, radosnych spotkań i uprzejmych gestów.
Pamiętajcie również, że to, co najcenniejsze możemy dać w te Święta innym, to nie najdroższe prezenty pod choinką, ale nasz czas, uwaga, czułe słowo czy ciepły uśmiech. I niech właśnie tego nie brakuje w Waszych domach w te dni, a także i później, po Świętach!

niedziela, 16 grudnia 2012

Gwiazdka na Gwiazdkę

Jadąc tydzień temu do Warszawy, wzięłam ze sobą kupione przed wakacjami w beadingu przenośne miejsce pracy oraz dwie fiolki z koralikami- tr 8/0 sl frosted med. amethyst oraz tr 11/0 sl milky amethyst. W zamierzeniu na gwiazdkę :)
I gwiazdeczka powstała.


Jak zwykle ma filcowe wnętrze.
Z zapięcia wywaliłam ten łańcuszek i dałam po prostu jedno ogniwko- chyba lepiej wygląda na krótszym zapięciu? :)


A pamiętacie tę bransoletkę? :)
Niedawno, przy okazji Dnia Darmowej Dostawy zamówiłam z Bukowca piękny pleciony rzemień w kolorze naturalnej skóry. Długo się nie zastanawiałam co z nim zrobić, zatem przerobiłam starą bransoletkę, dodałam jeszcze dwie przekładki modułowe i mam taką oto bransoletkę:


I zostawiam ją dla siebie :) Jest dopasowana w sam raz na mój nadgarstek ;)
Tata powiedział (cytat): "Po co ty śmiącu jeden szłaś na prawo?" :)


A tak poza tym to bawię się w jakiegoś elfa i robię prezenty dla Mikołaja :) Po Świętach pokażę ;)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rower... znowu?

Tak, tak, znowu :)
Wprawdzie góral chyba poszedł już na sen zimowy (mam w planach przerobić stary rower taty na coś, na czym da radę jeździć w zimie), to o nim nie zapominam. A jako że często zapominam zabrać z siedziby koła naukowego swojego usb, to uznałam, że przydałyby mi się zawieszki. I powstało ich kilka.
Oczywiście z rowerem :) (chyba zrobię jeszcze jedną, ale zieloną, jak rama mojego roweru).




Coś ostatnio mi zdjęcia nie wychodzą :/ chyba wyszłam z wprawy :/


Jak rower, to musi być kolejne moje oczko w głowie, czyli kot. W życiu nie miałam tak spokojnego kota ;)


Przydałoby się ciut szczęścia, więc motyw już u mnie znany- koniczyna :)


I na koniec, żeby ocieplić te długie, jesienno-zimowe wieczory coś na wspomnienie lata- motylek. Akurat z motylka jestem najmniej zadowolona, bo nie podoba mi się kolorystyka. Burnt orange słabo kontrastuje z frosted smoky topaz, ale mamie się spodobało, więc sobie przywłaszczyła ;)


A tak prezentuje się cała kompania ;)

Chyba powoli wracam do koralików. Wprawdzie dalej brakuje mi pomysłów, ale za to powoli odzyskuję wolny czas, kończę praktyki, uporządkowałam już trochę sprawy w kole ;)

Dziękuję za wizyty i za miłe komentarze ;)

czwartek, 29 listopada 2012

Koralikowy powrót

Chyba już narzekałam, że ostatnio nie mam czasu, siły i pomysłów, żeby zabrać się za koraliki. Tym bardziej zatem cieszę się, że udało mi się dokończyć wisior dla znajomej rodziców, który chcę jej dać w podziękowaniu za pomoc w znalezieniu praktyk.


Na sznurze koralikowym, do którego sama rozpisałam sekwencję (co prawda bardzo prostą, ale zawsze coś) zawiesiłam zawieszkę agatu. Ten agat to dla mnie pewne rozczarowanie. Na zdjęciach był piękny, miał jasne smugi, natomiast to, co dojechało do mnie, wygląda jak kawałek jednobarwnego szkła i dopiero jak się popatrzy pod światło to widać, że jakieś smugi tam są.


Nawleczenie i przeszydełkowanie poszło mi raz-dwa, potem natomiast 3 tygodnie czekał na dorobienie zapięcia. A bardzo mi zależało, żeby wykończyć go właśnie tym liściem.
Można też zdjąć agat i nosić sam sznur koralikowy.
Jak kto woli :)

niedziela, 18 listopada 2012

Jeszcze raz rower

Oj, dawno tu nic nie pisałam. Ale tak naprawdę ot nie mam ostatnio czasu. Rozpoczęłam praktyki i jak wychodzę z domu o 9-10, to wracam o 20 (bo jeszcze angielski, jeszcze uczelnia i jeszcze 1000 innych drobiazgów), padam na twarz, muszę przygotować rzeczy na następny dzień praktyk i nie mam jak zająć się koralikami. Nie znaczy to, że nie robię zupełnie niczego, bo mam na tapecie wymiankę mikołajkową na wizażu i z oczywistych względów chwilowo efektów pracy nie pokażę.

Poza tym staram się w weekend wygospodarować trochę czasu na rower. Wiem, że już zimno, że dni krótkie, że już mało kto jeździ i z tego powodu do lasu się sama nie wyrwę, bo się boję. Ale ścieżka rowerowa to co innego. Na ten przykład dzisiaj byłam nad Zalewem Zemborzyckim (znowu! już nie lubię tego miejsca) na deser. Poobiednia przejażdżka z herbatą w termosie i kruchymi ciastkami w sakwie i nawet mi przyjemna wyżerka wyszła na miejscu.
Wzięłam ze sobą aparat, ale na miejscu okazało się, że bateria padła, więc muszę zadowolić się tym, co udało mi się cyknąć telefonem, czyli bez rewelacji.

Zestaw deserowy- kruche ciastka i koniecznie kubek z ciepłą, posłodzoną herbatą (w domu nie piję słodzonej herbaty, ale do termosu zawsze taką robię). W tle nieśmiało prezentuje się mój rower- wstydzi się, że będąc górale z krwi i kości, ma dokręcony bagażnik.


Słońce już zachodziło, ale w rzeczywistości nie było aż tak ciemno. Zdążyłam dojechać do domu bez konieczności zapalania lampek.


Tu siedziałam.


I jeszcze raz zachodzące słoneczko.


Pozdrawiam Was ciepło i dziękuję, że tu zaglądacie mimo wszystko. I przepraszam, że nie pokazuję Wam niczego nowego :(

piątek, 19 października 2012

Kilka fotek z rowerowej wyprawy

Zgodnie z prośbą Marzeny parę fotek z dzisiejszej wycieczki do Starego Lasu, nad Zalew Zemborzycki, potem powrót przez Dąbrowę.

W Starym Lesie jest stary dąb- pomnik przyrody. Stoi na rozwidleniu dróg, przejeżdzałam koło niego ostatnio kilkanaście razy a dzisiaj- jak na złość, skręciłam nie tu, gdzie trzeba, i potem szukałyśmy z Asią drogi powrotnej.


Leśna ścieżka jesienią- usłana liśćmi, pod baldachimami mieniących się złotem gałęzi.


Rezerwat Stasin. Która z Lublinianek wie, że tam jest rezerwat, bo ja się dowiedziałam ostatnio ;)


A tak już wygląda Zalew Zemborzycki jesienią. Oczywiści ktoś, kto przyjeżdża sobie na Dąbrowę lub Marinę samochodem, odpali grilla, pobawi się z dzieciakami na plasu zabaw i nie pofatyguje się dalej, będzie uparcie twierdzić, że Zalew to tylko ta brzydka betonowa zapora i nic więcej.


A tutaj Zalew z drugiej strony, już przy Dąbrowie.


I na koniec ja.


Przed nami jeszcze kilka ciepłych dni- może warto wybrać się gdzieś poza miasto, jak się okazuje- wcale nie musi być tak daleko, żeby było pięknie :)

czwartek, 18 października 2012

Dwa Stawy

Łapka w górę komu tytuł posta skojarzył się z Mickiewiczowskim "Panem Tadeuszem"? :)
żeby było jasne- tę lekturę czytałam w ogromnych bólach i za specjalnie mi się nie podobała. Po prostu uważam, że przy Homerze i "Odysei", którą uwielbiam, to nasza polska epopeja po prostu się chowa. W ramach anegdoty napiszę, że obiecałam sobie, po pierwszym przeczytaniu, nigdy więcej nie mieć nic wspólnego z "panem Tadeuszem". A potem przeczytałam raz jeszcze w liceum (znowu jako lektura- może mi ktoś wytłumaczyć, czemu miałam to jako obowiązkową lekturę i w gimnazjum i w liceum). I jeszcze raz- bo zahaczał o to temat mojej pracy maturalnej ("Literatura narodu pozbawionego państwa"- na przykładzie "Pana Tadeusza", ""Lalki" i "Wesela", coby w jednej pracy machnąć wszystkie trzy pozbawione wolności epoki literackie).

Skończmy te dywagacje nt. literatury i przejdźmy do rzeczy.
Ostatnio jakoś koraliki mnie nie bawią. Parę godzin wolnego wolę wykorzystać na rowerze, zwiedzając okoliczne pola, lasy, miasteczka, znowu pola, lasy, szukając drogi, znowu przez jakiś las, znowu "gdzie ja do cholery jestem", aż w końcu muszę włączyć GPS w telefonie i jakoś wrócić do domu :) Dlatego niewiele ostatnio robię. Nie mam pomysłów na nowe plecionki, bo ile można robić kulek, gwiazdek, trójkątów itd. Znalazłam jednak kilka dni temu kaboszony muszli Paua, które zamówiłam wiele, wiele tygodni temu z kadoro. Pamiętam moją reakcję, jak otworzyłam paczkę- takie maleństwa!?!?!? Nie dość, że małe, to jeszcze płaskie. Może do wklejenia na sztyfty byłyby ok, ale do koralików?
Leżały sobie, czas płynął, w międzyczasie sesja czerwcowa, jakieś wakacje, kampania wrześniowa i rozpoczął się październik.I wreszcie zebrałam w sobie resztki koralikowego zapału i postanowiłam ozdobić je haftem koralikowym.
Oczywiście od samego początku pojawił się problem- ale jak? Toż to takie płaskie, że nie ma co robić koralikowej cargi, bo dodatkowy rządek tylko by zasłonił zupełnie kaboszon. Wreszcie postanowiłam przykleić je "na żywca" do podkładu filcowego. Wokół zaczęłam od wyhaftowania dwóch rządków z koralików toho 15/0. Myślałam, że praca z takimi maleństwami będzie bardzo upierdliwa, ale okazało się, że było całkiem w porządku, nawet igła jakoś nie miała problemu z przejściem przez te mikroskopijne dziurki, a ponieważ te koraliki są tak malutkie, to nawet nie bardzo widać nierówności.


Kolejny rządek wykonałam już z toho 11/0. A jeszcze kolejny- z koralików fire polish 3mm w kolorze hematite. Pozostało wykończyć murkiem, dodać pikotki i sztyfty.
Z czego jestem dumna? Po raz pierwszy haftowałam koralikami 15/0 :) I po raz pierwszy haftowałam więcej, niż jeden rząd, i o dziwo- kolejne układają się w miarę równo. Bałam się, że w rżedzie z fp wyjdzie coś takiego, że zostanie za mało miejsca na dwa koraliki, a za dużo na jednego i faktycznie- tak stało się w przypadku jednego kolczyka, w którym fp jest wciśnięty na siłę, ale siedzi ;) 

Potem zaczęło się z pikotkami... Żeby były pikotki, to na obwodzie, w murku, musiała być parzysta liczba koralików. W pierwszym kolczyku- poszło super, idealnie wręcz. W drugim- kicha... Wychodziło mi 39 koralików, a powinno być, jak w pierwszym, 38. Prułam, przerabiałam parę razy, nić się nieźle zmechaciła, w końcu, po trzecim pruci, wyszło jak należy.
Na samo koniec zawiesiłam na srebrnych sztyftach i są :)


Potem pozostał "odbiór techniczny" przez mojego Tatę (pod nieobecność Mamy, która szkoli się w Nałęczowie). Pan Ojciec spojrzał na nie i zapytał: "to na ucho? bo wyglądają na ciężkie". Jednak jak podałam Tacie do ręki kolczyki, to powiedział, że są leciutkie i to prawda.

Wiecie, co mi przypominają, prócz oczywiście Stawów Gąsienicowych w Tatrach? Duże kolczyki koła, które kupiła sobie 2 lata temu znajoma na wycieczce w Grecji. Tamte to była zwykła, bazarowa pamiątka (żadne rękodzieło), bardzo ciężkie. Gdyby w tych nie dodawała koralików fp, to miałabym wrażenie, że noszę w uszach dwa skrawki papieru :)


poniedziałek, 24 września 2012

Fiku-miku na rzemyku

Od dawna zachwycałam się bransoletkami na grubym rzemieniu, które podziwiałam na hiszpańskich blogach. długo szukałam takich rzemieni w Polsce, i chociaż trudno w to uwierzyć, bo na dzień dzisiejszy sa już w kilku sklepach i na allegro, to jeszcze parę miesięcy temu było niemalże niemożliwe kupić je w Polsce (były w pewnym stacjonarnym w Poznaniu, ale z Lublina to wiadomo- kawałek tam jest).
Hak tylko się pojawiły- kupiłam kilka sztuk, jednak musiały one trochę poleżeć zanim się za nie zabrałam. A raczej zabrałam się na razie za jeden. Ten przyjechał do mnie ze sklepu kadoro i nie jest taki bardzo gruby.


Chciałam upleść najpierw jakiś wzorek- kratki, kwiatki czy inne paski, ale nie bardzo wiedziałam jak sobie rozrysować wzór. Gotowce nie wchodziły w grę, bo na ogół są rozpisane na ten grubszy rzemień.



Potem pomyślałam- a czemu nie cellini? :)


W miarę jak wyplatałam ścieg cellini zaczęłam się zastanawiać jak zmienić kierunek skręcania. Jakoś się udało :)


Na sam koniec zostało mi przyciąć rzemień na odpowiednią długość i go wkleić w zapięcie. Gdy już tak sobie siedział w zapięciu zorientowałam się, że z jednej strony dałam przekładkę, a z drugiej nie :D I tutaj jest przewaga klejów 24-godzinnych. Szybko zdjęłam końcówki (nie minęło jeszcze 10 minut), wytarłam rzemień z kelju, żeby nie pobrudzić przekładki, i skleiłam ponownie.

A dzisiaj rano już mogłam wziąć ją spokojnie w ręce wiedząc, że się nie rozpadnie ;)

Trochę danych: koraliki toho treasure w kolorze jet, toho round 11/0 milky montana blue oraz toho round 8/0 nickel.

I jeszcze rzut oka na sposób zapinania- jak w bransoletach w zegarku. Zapięcie chodzi dosyć ciężko, więc albo trzeba się z nim chwilę siłować, albo poprosić kogoś z obecnych o zapięcie :)

I chyba już wiem co będzie na candy! :)

sobota, 22 września 2012

Czarna magia

Nawet nie wiecie, jak w ostatnich dniach mi brakowało chwili luzu i odpoczynku, zrelaksowania się na rowerze i filiżanki ciepłego kakao do koralików. Do przyszłego piątku, czyli do wyników z prawa pracy, nie muszę się martwić niczym (może z wyjątkiem pogody). A że dzisiaj jest jaka jest (zimno, pochmurno, od czasu do czasu siąpi), zostałam w domu i oglądając po raz któryś "Powrót króla" zajęłam się bransoletką, na którą ochotę miałam od dosyć dawna.
Na początku miałam ją nazwać "Prawo pracy", kontynuując dawną serię biżuterii "Moje egzaminy", ale gdy ją robiłam uznałam, że szkoda takiej bransoletki kalać taką nazwą. I powstała "Czarna magia" :)
Jestem z niej całkiem zadowolona (nie napiszę, że dumna, bo to zbyt duże słowo). Po pierwsze- całość wykonałam ściegiem peyote parzystym, ale żeby dodać symetrię doplotłam jeden rządek (w ramach eksperymentu) brick stitchem. Eksperyment uznałam za udany :) Brzeg się nie usztywnił i nie widać różnicy między jednym a drugim ściegiem :)
 Po drugie- udało mi się wykończyć tę bransoletkę tak, jak trzeba. Do zabezpieczenia supełków nie użyłam ani kropli kleju, natomaist za każdym razem dowiązując nić robiłam kilka węzełków i wplatałam nić w koraliki, kilkakrotnie zmieniając kierunek.


 Po trzecie- zrobiłam zapięcie na guziki, którego trochę się obawiałam. Martwiłam się, że jak doszyję guziki, to zrobię to niestarannie, że będą odpadać i będą widoczne supełki, a drugiej strony pętelka może być za duża i nie będzie trzymać (albo za mała). na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione- guziki trzymają się mocno, a pętelki są w sam raz takie, jakie być powinny.
I na koniec parę danych technicznych.
Na całość poszło łącznie niecałe 30g koralików toho hex 8/0 w kolorach jet, frosted jet i metallic cosmos, zmieszanych ze sobą, zatem dodawanych w losowej kolejności. Pętelki natomiast wykonałam z toho treasure i toho round 11/0 w kolorze jet. Bransoletka ma szerokość 3,7cm i pasuje na nadgarstek ok. 16,5cm.


Dziękuję za Wasze odwiedziny i obiecuję, że bardzo mocno myślę nad fantem na candy :) A może macie jakieś propozycje? ;)

środa, 19 września 2012

Na poprawę humoru

Cóż, lato chyba dobiegło końca. Dzisiaj rano jeszcze było całkiem przyjemnie, ale po południu, nie wiadomo skąd, wziął się ostry wiatr, nagle się ściemniło, ochłodziło, a teraz pada.
Dalej siedzę w prawie pracy. Jeszcze tylko dzisiejszy wieczór, noc, jutrzejszy dzień i- mam nadzieję- koniec. zawsze, gdy uczę się do sesji, wpada mi w ucho jakaś piosenka, która niesamowicie poprawia mi humor. I niekoniecznie jest to piosenka nowa :D Chciałabym podzielić się z Wami czymś, co kilka miesięcy temu pokazał mi na yt brat, a co niesamowicie mi się spodobało :) No tak zgranej muzyki i dźwięku to jeszcze nie wdziałam.
Ważne: nawet jak nie lubicie Iron Maiden (ja ich bardzo lubię), to sobie obejrzyjcie :D


Prawda, że poprawia nastrój ;)

Małe ogłoszenie- dopisałam kilka zdań w dziale Beadingowe ABC. Mam zamiar dalej rozwijać tę stronę, tak więc czekam na propozycję o czym jeszcze pisać ;)

A tak poza tym- znudził mi się już layout tego bloga i coś bym w nim zmieniła. Hmm, kolorystykę, rozkład tego wszystkiego? Jeszcze nie wiem :) Chciałabym dodać na samej górze zdjęcie jakiejś koralikowej pracy, ale wstyd przyznać- nie wiem jak.

Tymczasem spadam do nauki :) Życzę Wam dużo ciepła w te ostatnie dni kalendarzowego lata ;)

piątek, 14 września 2012

Małe ogłoszenie

Nie myślcie, że nie zauważyłam, jak mi stuknęło 200 obserwatorów (w chwili obecnej już jest 207). Aż mi głupio, że przybywa ich w momencie, gdy tak rzadko coś wrzucam na bloga, ale sami zrozumcie- w tym roku walczę z prawem pracy w kampanii wrześniowej i mój czas wolny na te coraz chłodniejsze popołudnia ciut się skurczył. Jednak obiecuję, że niedługo pojawi się na blogu candy :) Przecież to się Wam należy :)
Zachęcam zatem to zaglądania tutaj- w przyszły piątek egzamin, a potem będę dłubać w koralikach :)

środa, 5 września 2012

Rowerowo mi :)

Coś opornie mi idzie realizacja moich koralikowych planów wakacyjnych. Ale cóż się dziwić- pogoda tak piękna, że aż żal siedzieć w domu i dłubać w tej drobnicy. Przyjdzie jeszcze czas, że wieczory będą długie, deszcz będzie dzwonił po oknach, a wiatr wył między drzewami, na razie trzeba cieszyć się słońcem i pogodą :)
Wyjazd był i w zasadzie tyle mogę o nim powiedzieć. Akurat trafiliśmy na tydzień, kiedy było zimno i wietrznie, więc pogoda nie zachęcała do kąpieli. Natomiast na rowerze trochę pojeździłam, chociaż też miałam już chwile zwątpienia, jak w jednym miejscu wyjechaliśmy z lasu na dłuższy, odsłonięty odcinek asfaltówki przecinającej na wpół łąki i zawiał tak mocny wiatr, że niemal zatrzymało mnie i rower w miejscu.
żeby jeszcze skomplikować sprawę, to na wyjazd wzięłam ze sobą tylko jedną parę spodenek kolarskich z wkładką, których nogawki kończą się jeszcze nad kolanami. Myślałam, że przymarznę do tej ramy :D Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, wróciłam nawet bez kataru ;)
Przedostatniego dnia wybraliśmy się na spływ kajakowy po Czarnej Hańczy. Mój brat uparł się, że koniecznie chce płynąć kajakiem jednoosobowym, mimo że ostrzegano go, że są wywrotne. On się nie wywrócił, ale ja za to przez cały spływ sama wiosłowałam w kajaku 2-osobowym, bo pan z wypożyczalni powiedział, że dziewczynie na pewno nie da "jedynki" właśnie ze względu na niestabilność. I po zakończonym spływie przeżyłam chyba najgorszy- jak dotąd- ból w swoim życiu. Bolały mnie mięśnie rąk- do tego stopnia, iż nie wiedziałam, czy je zgiąć, czy wyprostować, czy w ogóle uciąć. Leżałam na wznak na łóżku i kopałam z bólu nogami, zaciskając zęby- to nie było nadciągnięcie mięśni ani też zakwasy, tylko po prostu ogromne zmęczenie. Teraz wiem, jak wiele wysiłku wkładają sportowcy w to, co robią, przy czym mój spływ to był pikuś przy ich treningach.

A potem wróciłam do Lublina i zaczęłam tutaj śmigać na rowerze. Na ten przykład wczoraj miałam przyjemność uczestniczyć w wycieczce do Zawieprzyc, gdzie wieczorem podziwialiśmy zachód Słońca.


Nawiasem mówiąc to jedno z dosłownie garstki zdjęć, które zrobiłam w te wakacje.

Wracając poczułam zapowiedź jesieni- koło Bystrzycy (rzeka) zaciągnęło chłodem, wilgocią, a z dali dotarł zapach ogniska. Pod samym Lublinem wracaliśmy już w kompletnej ciemności- znak, że dni zrobiły się krótkie, a będą jeszcze krótsze. Na pocieszenie można dodać, że ponoć w tym roku mamy się cieszyć piękną polską złotą jesienią. A ja tak lubię jesienne Słońce, które nisko zawieszone nad horyzontem rozświetla złote i czerwone liście drzew. Oby taka aura jak najdłużej się utrzymała, a brzydka, deszczowa pogoda była jedynie krótkim przerywnikiem przed białą zimą.

Pozostając w takich ciepłych barwach pokażę Wam wisior, który uplotłam dzisiaj. Zdjęcie robocze, muszę go przecież jeszcze na czymś zawiesić i wtedy dopiero sięgnę po namiot bezcieniowy i się postaram ;)
Wykonałam go z koralików preciosa, a doczepiłam na dół kwiatuszki i listki w kolorze miodowym, które jednak zabrały mu nieco uroku, zwłaszcza przez to, że są wszystkie w jednym kolorze i zlewają się ze sobą :/


Wzór na trójkąt stąd. Zmieniłam kolory i w ostatnim rzędzie jeden koralik dałam po swojemu.

A wracając do poprzedniego posta- kto z Was widział spadającą gwiazdkę i zdążył pomyśleć życzenie, co? :) A ja widziałam ;) Ale szczegółów nie podam, bo jeszcze zapeszę :)

środa, 8 sierpnia 2012

Perseidy

W poprzednim poście już o tym wspomniałam, co zresztą szybko wychwyciła Kejti, o nocy spadających gwiazd :) Cóż, to nie moja nazwa, tak potocznie mówi się na to, co będzie można zaobserwować w nocy z 12 na 13 sierpnia w związku z przelotem Perseid. Ponoć te "spadające gwiazdy" będą najlepiej widoczne między godz. 23.30 a 1 w nocy- może warto podskoczyć samochodem na najbliższe pole za miasto i w tej krótkiej chwili pomyśleć życzenie? :)

Ja swoje spadające gwiazdy uplotłam już jakiś czas temu, a dzisiaj rano wykończyłam plecionkę.


Zauważyliście, że często u mnie na blogu pojawiają się różnego rodzaju gwiazdki? :) W zasadzie od dziecka byłam nimi zafascynowana. Uwielbiałam w czasie wakacji usiąść gdzieś na dworze lub na tarasie i po prostu godzinami patrzeć się w niebo. Oczywiście moja wiedza o gwiazdach sprowadza się do kilku lakonicznych zdań- są daleko, Słońce to też gwiazda, itp. I może właśnie przez to, że są tak odległe i nieosiągalne pobudzają moją wyobraźnię? :)


Nie wydaje Wam się to odrobinę smutne, że czasem gwiazdy to już tylko odległe odbicie przeszłości, gdyż dawno wygasły, jednak były tak daleko, iż ich światło wciąż do nas dociera? 



Tyle tego filozofowania ;)
Napiszę, że do bransoletki zużyłam całkiem sporo kryształków fire polish 4mm, trochę koralików toho hex 11/0, toho round 11/0 i 8/0.



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Trochę antyku

Dawno, dawno temu zamówiłam na próbę koraliki toho cubes 1,5mm. Długo sobie leżały w oczekiwaniu, aż w mojej łepetynce zrodzi się pomysł na nie. Początkowo miałam zrobić z nich coś ściegiem RAW, ale jak już je otworzyłam, to okazało się, że wcale nie są tak idealnie równe, żeby zastąpiły kuleczki w tym ściegu. Potem pomyślałam, że zużyję je do węży koralikowych. Ale jakoś nie chciało mi się szydełkować.

Wczoraj natomiast przyszedł dzień pt. "skoro nie idę na rower, bo będzie burza, to wykończę parę rzeczy". Udało się wykończyć jedną bransoletkę i upleść od podstaw tę prezentowaną poniżej :)



Plan był zupełnie inny- miała to być bransoletka peyotem, szeroka na jakieś 3-4cm, ale szybko skończyłyby mi się koraliki (toho cubes pakowane są po 5g i po tyle wzięłam na spróbowanie). Gdy tak intensywnie myślałam nad nią, ostatecznie wykluł się pomysł, żeby zrobić dwa wąskie paski peyotem i połączyć je koralikami fp 4mm.
Kolory turquise picasso, jet picasso i bronze nadają bransoletce szlachetny, ciut antyczny wygląd.

Dziękuję wszystkim za odwiedziny i za wszystkie miłe komentarze :)
Życzę słonecznych dni, a tym, którzy urlopują teraz albo wakacjują- miłego odpoczynku ;)
Ja wyjeżdżam z Lublina za tydzień, jadę do Płociczna pod Suwałkami i już się cieszę na myśl, że będę mogła podziwiać, z dala od wielkich miejskich świateł, niesamowity spektakl na niebie- noc spadających gwiazd :)