niedziela, 24 lipca 2011

Siga, siga!

Chciałabym powiedzieć dzisiaj tak jak Grecy siga, siga (powoli, powoli), ale... No właśnie, wczoraj ok. 20.30 wróciłam do domu, a dzisiaj ponownie pakuję walizkę (i tym razem koraliki) i jutro jadę na rowerowy tydzień daleko, daleko na północy Polski. Nie lubię takiego szaleństwa, sporo ciuchów wisi jeszcze mokrych na balkonie, więc ograniczyłam się do niezbędnego minimum tych mniej lubianych bluzek i spodni. Jakoś to będzie ;)
Krótka relacja z Grecji. O tym, co mi się nie podobało, pisać nie bedę, bo chcę zapomnieć. Bardzo natomiast pragnę zapamiętać jak najwięcej tych pięknych, drobnych detali, które uczyniły tę podróż niesamowitą. Nie mam jakoś głowy teraz do układania tego w wymyślne zdania, więc szybko opiszę w punktach:
- przejazd przez Polskę, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię do Grecji, stamtąd z Patry do Ankony we Włoszech promem, potem przejazd przez Austrię, Czechy i witamy ponownie w Polsce.
- piach tak gorący, że poparzyłam sobie nim stopy (autentycznie, nie dało się przejść 10 metrów boso), woda Morza Egejskiego tak słona, że po każdym zanurzeniu niesamowicie piekły mnie oczy; ponoć Grecy używają morskiej wody do pierwszego zalewania oliwek; jak do tego dodam temperaturę 40 stopni w cieniu (a w Polsce po powrocie ledwie 20) to już chyba wszystko jasne :)
- wszechobecny dźwięk wydawany przez cykady- najpierw wydawało mi się, że zwariuję, ale szybko się przwyczaiłam
- okno i taras wychodzące na Morze Egejskie, w którym odbijało się srebrne światło Księżyca w pełni; ten widok tak mnie zachwycił, że pół nocy leżałam na łóżku i przez otwarty balkon gapiłam się na spokojne morze ze srebrzystą poświatą
- zapowiedź pana przewodnika, że "mogą się znaleźć jakieś dwa zabłąkane komary"- tylko czemu te dwa komary odnalazły mnie w dziesię minut i tak pocięły po plecach, że kolejne pół nocy leżałam i próbowałam się nie drapać :D
- przepiękna wyspa Poros- jeden biały, mały domek, zaraz przy drugim :) idziemy na górę i nagle wychodzi jakiś Grek i tłumaczy nam po angielsku, że przechodzimy przez jego ogród, ale żebyśmy się nie przejmowali, bo tak jest u niego codziennie :)
- wspinanie się po schodach antycznego teatru w Epidauros i jakaś Niemka, która piskliwym głosem próbowała coś tam zaśpiewać, żeby sprawdzić jak się niesie echo :D
- zwiedzanie ogromnej twierdzy w Nafio; do niedawna ogromne wrażenie robił na mnie Chocim, Kamieniec Podolski, ale to, co tam zobaczyłam, przeszło moje oczekiwania; to nie jeden zamek obronny, to całe ufortyfikowane wzgórze, z jednej strony dostępu broniło morze, z drugiej- strome ściany wzgórza, na które najeźdźca musiał wspinać się w pełnym słońcu- współczuję.
- Ateny- szczerze- jakoś bez rewelacji; owszem, widziałam Akropol, widziałam zmianę wartę pod budynkiem rządowym, ale moje wspomnienia z Grecji to przede wszystkim jednak Nafio
- Klasztor w Meteorach- to było coś :) Na stromych, górskich ścianach pobudowane kamienne klasztory, ale pobudowane w taki sposób, że patrząc na nie czasem nie wiedziałam, gdzie kończy się góra, a zaczyna mur klasztorny; coś wspaniałego :)
- rejs promem z Patry do Ankony- chyba nigdy nie zapomnę jak po wejściu do niewielkiej, 4-osobowej kajuty ogarnęło mnie jakieś przerażenie, duszność; kajuta, chociaż dosyć elegancka, to pozbawiona okien, a po zgaszeniu światła w środku brakowało jakiegoś malutkiego nawet świetlika- kompletna ciemność; promem jeszcze na dodatek delikatnie bujało (ale naprawdę- minimalnie); w międzyczasie dobiliśmy do Korfu, gdzie zaczynała się burza- ciemne, ołowiane niebo kontrastujące z bielą domów ściśniętych nad półkolem zatoki
- na promie- niesamowity zachód słońca; układało się ono wśród fal, ozdabiając ich grzbiety przepięiknym, złotym kolorem; w Tolo nie widziałam zachodu słońca, ponieważ zachodziło ono za górami na jakiejś wyspie, a z promu mogłam podziwiać ten widok i nic mi w tym nie przeszkadzało
- Włochy i Wenecja :) nie liczę już po raz który to było, ale tym razem, jako że byliśmy dosyć późno, było już mało turystów; rejs z Tronchetto na Plac Świętego Marka taksówką wodną, wśród rozbryzgującej się wody :) i powrót w ten sam sposób, w zachodzącym już nad Kanałem La Grande słońcem :) tak bardzo chciałam sobie tym razem kupić maskę wenecką, ale pomyślałam, że kiedy wreszcie już kupię, nie będę miała po co tam jeździć, więc niech sobie jeszcze na mnie tam poczeka.

I to chyba byłoby na tyle. Pomijając fakt, że widziałam Kanał Koryncki, słynną Zatokę Salamińską, stadion olimpijski.
A tak w ogóle to muszę powiedzieć, że z Grekami przynajmniej idzie dogadać się po angielsku. Bo z Włochami i Austriakami to już nie bardzo.

I tekst mojego brata, jak przybłąkał się za nami jakiś psiak i szedł przez 3 km z nami do hotelu: "zawsze chciałem mieć psa rasy border kundel" :D

Jak wrócę znad jeziora, to wrzucę kilka zdjęć z Gracji- robiłam ja, mój tata i jeszcze mój brat (3 aparaty), przejrzałam je bardzo szybko i myślę, że część na pewno się nadaje ;)

środa, 13 lipca 2011

Bransoletka i wymianka

Szybko pokazuję prace, bo w zasadzie powinnam już siedzieć na walizkach, a zamiast tego czekam, aż połowa ciuchów wyschnie. ej, mi to nie przeszkadza, że jestem jeszcze w proszku, a połowa rodziny się na mnie wydziera, że ja zawsze na ostatnią chwilę. Oj tam.

Bransoletka dla koleżanki
Deep, deep purple
(miały się najpierw nazywać po prostu Deep Purple, ale uznałam, że jeszcze ktoś by mnie o coś oskarżył, a ja i tak mam własne problemy z prawem ;) zwłaszcza z postępowaniem karnym :D; koraliki toho 8/0, wykończenia metalowe)







Bransoletka na wymiankę z Pistiss- wprawdzie poszła do niej inna, krótsza, ale takie same koraliki i zapięcia, więc nie widziałam potrzeby fotografowania; breloczka nie zdążyłam cyknąć






I kolczyki, które dostałam od Pistiss w zamian :) Dostałam też moją ulubioną czekoldaę Nussbeiser ;)


A teraz informuję, że wyjeżdżam i wracam dopiero na początku sierpnia.
Na wyjazd biorę dwie książki- "Achaję" Ziemiańskiego (tom I) oraz "Czarodziejską górę" Manna :) Po powrocie mam nadzieję skrobnąć parę słów na temat każdej z nich ;)

poniedziałek, 11 lipca 2011

Candy- wyniki

Po pierwsze, chciałam przeprosić, że tak długo musieliście czekać. Dzisiaj była szalony dzien- jak wyszłam z domu o 10, to dopiero teraz wróciłam! Najpierw zakupy, a potem prosto na działkę- rwać porzeczki- a potem jeszcze w domu te porzeczki obrać.
Losowanie miało odbyć się w spsób tradycyjny, ale już mi zabrakło czasu :( Skorzystałam zatem z witryny random.org. Wiem, że komentarzy było 97- usunęłam 3 z nich (enma, yaollinka, harapati)- dlatego, że dziewczyny wpisały się dwqa razy, bo zapomniały o adresie e-mail ;) Ale spokojnie, spisałam go sobie na karteczkę, a ich pierwsze komentarze oczywiście pozostały w grze ;) Natomiast Celtic sama usunęła jeden swój komentarz (drugi pozostał), ale też usunęłam go z listy, żeby mi nie burzył liczenia.
Ostatecznie w zabawie wzięły udział 93 (!) osoby, co mnie bardzo cieszy :) Część z nich znałam z blogów wcześniej, a część dopiero teraz miałam okazję poznać :)
No, my tu gadu-gadu, a wszyscy i tak czekają na wyniki. Zatem wrzucam numerki w random i już podaję wyniki :)

A teraz odliczam po kolei komentarze.

Po trzykrotnym liczeniu wyszło mi, że zwyciężczynią jest- Miriamart!
Zwyciężczyni serdecznie gratuluję i już lecę się jakoś z nią skontaktować.

Wszystkim dziękuję za wzięcie udziału w zabawie i zapraszam w przyszłości :)

A jako że w candy brały udział osoby z innych państw, najważniejsze rzeczy przetłumaczę jeszcze na angielski!

At first, I'd like to apologise for announcing resultst of my candy so late! Today I've had extremely crazy day. I found only a few minutes to generate the happy number on random.org.
however there were 97 comments, I had to delete 4 of them- beacuse Yaollinka, Enma, Harapati and Celtic gave two comments- and I deleted one of them in order to give everybody even odds. Then I generated one number from 1 to 93 and it was 43- the number of Miriamart comment.

Thank you all for taking part in my game.

A jako takie podsumowanie to powiem jedną rzecz- następnym razem wyznaczę losowanie po przyjeździe z wakacji, będę mieć wówczas więcej czasu i zrobię tradycyjne losowanie ;)

sobota, 9 lipca 2011

Uwaga!

Mam ważną informację o moim candy. Otóż w związku z tym, że jutro nie dam rady przeprowadzić losowania, oraz ze względu na to, że na niektórych blogach pojawiła się informacja, iż zapisy trwają do 10 lipca, postanowiłam, że faktycznie tak będzie :) Zapisy trwają do północy jutrzejszego dnia (t.j. 10 lipca)- tak więc zapraszam tych, którzy się jeszcze nie zdecydowali :)

Zapisujemy się oczywiście pod pierwotnym postem o candy.

piątek, 8 lipca 2011

Kucharka ze mnie żadna

Wczoraj babcia nastawiła mięso do duszenia i oznajmiła mi, że jedzie na działkę, a ja mam go pilnować. No ok, co w tym trudnego, nie raz to się robiło :) Babcia wyszła, ja zaczęłam sprzątać w kuchni i jako dobra wnusia postanowiłam wynieśc słoiki z ogórkami kiszonymi do piwnicy. Daleko nie mam- mieszkam na parterze. Zapakowałam, wzięłam klucze, zamknęłam mieszkanie, zeszłam do piwnicy, wypakowałam słoiki na podłogę (bo jeszcze kipią), zamknęłam piwnicę i do domu. Wchodzę- a na przedpokoju dym! Mięso zaczęło się węglić. Szybko skręciłam gaz, otworzyłam okno, pobiegłam otworzyć balkon, żeby dobrze przewiało i siedzę i czekam, co będzie dalej. Wraca tata do domu, a ja mówię co i jak, i że babcia mnie zabije.
- To co, przyznać się, czy tuszujemy sprawę?- pytam (a mięso czarne).
Tata dał mi pieniądze i wysłał do sklepu, żebym kupiła nowe :) Tylko patrząc na te kawałki węgla nie wiedzieliśmy co to było- łapatka czy karczek. Więc kupiłam i to i to. Wrzuciliśmy do rondelka karczek (wyglądał bardziej podobnie), nastwiliśmy i już się z kuchni nie ruszyłam.
Po południu babcia je obiad i nagle pada tekst do mojej mamy:
- A wiesz, że rano nastawiłam już ostatni kawałek łopatki z tego, co ostatnio w tesco kupiliście?
Przynajmniej się nie zorientowała :)

 A teraz garść nowości. Trochę ich będzie, bo wpadłam w szał koralikowy i chcę się nimi nacieszyć przed wyjazdem- na wyjazd nie wezmę, bo to autokarówka, a potem nie będę miała zbyt wielu okazji, żeby pokoralikować, bo trzeba będzie się zacząć do odroczenia uczyć.
Aż nie wiem, od czego zacząć, ale chyba pokażę w takiej kolejności, w jakiej- mniej więcej- powstawały.

Fuksja
(zdjęcie bardzo przekłamuje, bo ten kolor fioletowy jest bardzo, ale to bardzo intensywny i w zasadzie to bardziej ciemny róż)



Wojownicze żółwie ninja
(patrząc na te kolory od razu przyszła mi na myśl bajka z dzieciństwa; jest dosyć masywna, bo robiona z koralików toho 8/0, całe szczęście, że mieli u mnie w mieście takie szerokie końcówki)



Szmaragdowy komplet
(bransoletka z koralików marianne hobby, kolczyki- toho round 11/0 kolor silver-lined teal)





Złotanka
(koraliki euroclass)



Bransoletka Rosebuds
na razie bardzo niestarannie, wykończona elementami metalowymi, bo się okazało, że mam tylko dwa srebrne łączniki i ni jak z nich bransoletki nie zrobię :)


I na koniec moje ulubione :) Też tak czasem macie, że nazwa pojawia się zaraz po nawleczeniu pierwszych koralików? Bo tu tak było. Ba, nawet nazwa pojawiła się, jak koraliki były dopiero w drodze. Zabieram Was dzisiaj w kolejne miejsce w górach- Ornak (nie hala, tylko szczyt). Dla mnie to zawsze była tylko kupa kamieni, ot, takie gruzowisko szarych kamieni porośniętych dziwnymi, zielonymi porostami. Takich kamieni pełno jest w niektórych dolinach (zwłaszcza zejście z Giewontu do Małej Łąki)- ale rozumiem , że tam znoszą je lawiny. A na szczycie? Nie mam pojęcia jak się tam wzięły, ale tęskno mi, bo już kilka dobrych lat nie byłam na Ornaku :)

Tęcza nad Ornakiem
(koraliki toho round 11/0 w intrygującym kolorze hybrid jet pisasso, z dodatkiem mieniącego się na zielono, niebiesko, różowo i fioletowo kryształku szklanego)



Jestem ciekawa Waszych opinii- która z wersji długich kostek bardziej się Wam podoba? Łańcuszek czy rurka dystansowa? (abstrahując od kolorystyki)

poniedziałek, 4 lipca 2011

Singing in the rain

Marzę, by w taką pogodę mieć tyle samo optymizmu co pan z "Deszczowej piosenki"


Niestety, pogoda kolejny dzień nie rozpieszcza. U Was tak samo?

Dobra, kończymy narzekać, bo niedługo nikt tutaj nie będzie zaglądać, bo komu chce się czytać zrzędzenia pewnej studentki? :)
W weekend powstały trzy prace. Kosteczki już pokazywałam- jeszcze niedokończone, teraz już zawieszone i ubrane. Długo zastanawiałam się- długie czy krótkie, jak długie- to na łańcuszku czy rurce dystansowej? I z czym? W końcu stanęła opcja- krótkie z onyksem- no co, mam jeszcze pół sznura, to wykorzystuję ;) Prezentują się tak:


Niestety, skończył mi się kwasek cytrynowy i już nie miałam jak wybielić tego srebra :(
W poprzednim poście zapomniałabym o tym wspomnieć- a czuję się do tego zobowiązana. Wzór na te kostki znalazła mi Weraph. Bardzo, bardzo jej dziękuję :)

Dalej- kolejne plecione Kuleczki. Tym razem w otoczeniu półfabrykatów metalowych. Bardzo lubię ten odcień zieleni, jest taki świeży i zdecydowany :)


I na sam koniec- Zakładka z recyklingu. Rozebrałam stary naszyjnik z muszelkami i dodałam do nich kule zielonego jaspisu. Ogólnie- bardzo nie lubię robić gronek, zawsze wychodzą mi takie mizerne, chyba za mało tego wieszam.


I to by było na tyle dzisiaj. A teraz idę grzecznie sprzątać w szafie z książkami.

piątek, 1 lipca 2011

Alea iacta est!

Kostka (w zasadzie: kostki) zostały rzucone (a raczej zrobione).
Szybko się nimi chwalę, bo jestem z nich dosyć dumna. To była pierwsza próba z koralikami toho i nicią nymo. I szczerze- nie wyobrażam sobie robienia tego na nici szewskiej. Czasem przez jeden koralik trzeba przewlec nić kilka razy, szewska by nie dała rady.
Zdjęcia wyszły kiepsko, bo pogoda fotograficznie nie rozpieszcza :( My tu gadu-gadu, że w czasie deszczu to można posiedzieć i coś zmalować czy popleść, ale ile tego deszczu można? Wprawdzie wczoraj słońce było, ale dzisiaj to niebo koloru stalowego od samego rana.
Co będzie z tych kostek? Jakieś kolczyki ;) Tylko jeszcze nie wiem w co "ubrać" te kostki :)


A w domu pachnie chlebem :) Bo upiekłam dzisiaj o ten chlebek. Jest pyszny, a prosto z piekarnika, z masłem topiącym się na jego powierzchni to już w ogóle rarytas ;)