Oj, dawno tu nic nie pisałam. Ale tak naprawdę ot nie mam ostatnio czasu. Rozpoczęłam praktyki i jak wychodzę z domu o 9-10, to wracam o 20 (bo jeszcze angielski, jeszcze uczelnia i jeszcze 1000 innych drobiazgów), padam na twarz, muszę przygotować rzeczy na następny dzień praktyk i nie mam jak zająć się koralikami. Nie znaczy to, że nie robię zupełnie niczego, bo mam na tapecie wymiankę mikołajkową na wizażu i z oczywistych względów chwilowo efektów pracy nie pokażę.
Poza tym staram się w weekend wygospodarować trochę czasu na rower. Wiem, że już zimno, że dni krótkie, że już mało kto jeździ i z tego powodu do lasu się sama nie wyrwę, bo się boję. Ale ścieżka rowerowa to co innego. Na ten przykład dzisiaj byłam nad Zalewem Zemborzyckim (znowu! już nie lubię tego miejsca) na deser. Poobiednia przejażdżka z herbatą w termosie i kruchymi ciastkami w sakwie i nawet mi przyjemna wyżerka wyszła na miejscu.
Wzięłam ze sobą aparat, ale na miejscu okazało się, że bateria padła, więc muszę zadowolić się tym, co udało mi się cyknąć telefonem, czyli bez rewelacji.
Zestaw deserowy- kruche ciastka i koniecznie kubek z ciepłą, posłodzoną herbatą (w domu nie piję słodzonej herbaty, ale do termosu zawsze taką robię). W tle nieśmiało prezentuje się mój rower- wstydzi się, że będąc górale z krwi i kości, ma dokręcony bagażnik.
Słońce już zachodziło, ale w rzeczywistości nie było aż tak ciemno. Zdążyłam dojechać do domu bez konieczności zapalania lampek.
Tu siedziałam.
I jeszcze raz zachodzące słoneczko.
Pozdrawiam Was ciepło i dziękuję, że tu zaglądacie mimo wszystko. I przepraszam, że nie pokazuję Wam niczego nowego :(